Forum Forum Nieoficjalnej Strony Gminy Nowa Brzeźnica Strona Główna Forum Nieoficjalnej Strony Gminy Nowa Brzeźnica
www.nowabrzeznica.fora.pl
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Cnoty obyczajowe
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Nieoficjalnej Strony Gminy Nowa Brzeźnica Strona Główna -> PRUSICKO
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Zenon z Prusicka




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:40, 15 Mar 2009    Temat postu: Cnoty obyczajowe

Zwykle na forach humanistycznych, do których należy historia, najbardziej aktywne są dziewczyny. Niestety, na naszym forum same chłopy!
Ej! – dziewczyny z Prusicka – Wasze babki i prababki, w przeciwieństwie do Was, były bardzo aktywne na każdym forum, chociaż jeszcze nie było komputerów.

Tak, tak! – Takie fora już istniały a jedno z nich nazywało się „pierzajki” lub „pierzowiny”.
Pewnie to słowo dla wielu jest obce, więc wyjaśniam, ze chodzi o zwyczaj darcia gęsiego pierza w wybranej chałupie, przez kilka lub kilkanaście kobiet, tylko w zimowe wieczory, w atmosferze migotliwych świateł kilku lamp naftowych i w cieple kuchennego pieca, który na ten czas grzał ponad potrzebę.
W izbie nie było miejsca dla chłopów. Mogły być, a nawet powinny być, młode dziewczęta i co najwyżej paru chłopców, którzy w miarę potrzeby dokładali drewka do pieca lub przycinali knoty kopcących lamp.

Cóż to były za fora! Nie ma nawet porównania do tych internetowych, które są anonimowe, bez odpowiedzialności za słowo i niestety – bezosobowe.
Tematyka forum pierzowego była tradycyjna i tyczyła takich dyscyplin naukowych jak; duchoznawstwo, cnoty obyczajowe i prognozy na udane związki małżeńskie.
Na takim forum udało mi się być kilka razy jako bierny słuchacz, cicho siedzący gdzieś w kącie izby.
Ileż ja wówczas wiedzy zdobyłem! – wiedzy bardzo praktycznej, bez której życie w Prusicku było prawie niemożliwe.

Najczęściej takie forum rozpoczynała najgodniejsza gospodyni i niby do sąsiadek, niby tak sobie – zagajała temat;
- Ano, godołam dzisjoj z Józką Stachowum i łuna mi powiodo, że wcoraj z wiecora znów na Łogródkach lotały duse ze świckami

Taki był zwykle początek tematu o duchach; bogaty w szczegółach, barwny naszą gwarą, wsparty mimiką twarzy i gestykulacją stosowaną do opisu zdarzenia. Po godzinie wymiany poglądów wiedziałem na pewno, że;

- zawsze wczesną jesienią na Ługach i Ogródkach błądzą duchy ze świeczkami. A są to duchy poległych powstańców, których ciała zamiast spocząć w poświęconej ziemi, zostały przez zaborców zatopione w bagnach na Ługach.
- na naszym cmentarzu zdarza się słyszeć o północy stukot kopyt końskich. Ale to nie jest odgłos koni, to diabły stukają kopytami jak przychodzą po dusze skazane na piekło.
- na samotnym dębie przy drodze z Folwarku do Prusicka, ukazuje się czasami dusza potępiona. A potępiona okrutnie, bo nawet nie pomaga powieszona na dębie kapliczka.

Słuchając takich faktów i im podobnych, włosy się jeżyły na głowie, serce mocniej biło a strach ciągnął zimnem po plecach.
I chociaż wiedziałem, że starsi koledzy czasami straszą koło dębu, a szczególnie dziewczyny wracające nocnym pociągiem z Częstochowy, to jednak nie wykluczałem siedzącego w gałęziach dębu strasznego ducha ubranego w prześcieradło.
Mogłem też negować stukot diabelskich kopyt na cmentarzu, bo czasem widziałem, że po cmentarzu łażą jakieś owce a nawet krowy, (wówczas cmentarz nie był jeszcze ogrodzony) ale nie widziałem tam nigdy zabłąkanego konia; - więc może to i prawda z tymi diabłami?
Błędnych ogni na ługach nigdy nie widziałem, ale widzieli je nasi chłopi – a przecież chłopom można wierzyć! Najgorsze, że nie można było pomóc tym biednym powstańcom, bo ich szczątki tkwiły głęboko pod murawą łąk. Łąk - które w czasie wybuchu powstania były jeszcze przepastnymi bagnami

Tematem bliskim duchologii, była wizja piekła i nieba o których posiadaliśmy tylko religijną wiedzę ogólną - bez ciekawych szczegółów.
No to była to dobra okazja do dociekań i zadawania pytań babciom przez dziewczyny.
Dzięki temu teraz wiem jak będzie wyglądać np. ziemskie małżeństwo po śmierci, jeżeli małżonkowie zasłużą na niebo.
Otóż, na pewno – zdaniem świętobliwych babć – niezależnie w jakim wieku zejdą z tego świata, staną się w niebie takimi, jakimi byli w dniu ślubu!

Natomiast bardzo trudny żywot będą miały ziemskie rozpustnice odbywające karę w czyścu. Taka rozpustnica, będzie miała ciało pokryte krostami i obrzydliwymi pypciami, będzie staruchą ze zmierzwionymi włosami a wokół niech będą krążyć przystojni mężczyźni, którzy na jej widok będą spluwali z obrzydzenia.
Zwykle przy tej okazji przywoływały przykład takiej rozpustnicy która była i żyła właśnie w Prusicku. A było z nią tak:

Julcia – bo tak miała na imię bohaterka skandalu obyczajowego – została zwolniona z posady garderobianej przez księżną Różę z Kruszyny. Nie tylko zwolniona, ale i zesłana do uczenia czytania i pisania dzieci z Prusicka.
A trzeba wiedzieć, że Julcia uchodziła nie tylko za osobę wykształconą ale też obdarzoną nadzwyczajną urodą!
Niestety - Julcia zamiast uczyć wiejskie dzieci, „dawała” lekcje wszystkim wiejskim kawalerom a nawet żonatym chłopom.
W końcu nasze kobiety powiedziały; – Dość rozpusty rozpustnicy!
Wiec zebrały się w kupę pewnej niedzieli, wywlekły Julcię z chałupy i przywiązały do płotu przy głównej drodze Prusicka. Potem zdarły z niej frywolne szatki i odsłoniły nagość jej grzesznego ciała.
- A potem?
- A potem chlustały na nią z wiader nieczystościami zebranymi z wychodków i krzyczały;
- Won ty wywłoko z Prusicka!
A krzyczały tak głośno, ze zbiegło się całe Prusicko. A widok Julci był obrzydliwy; po jej twarzy ściekały żółte sople, włosy miała zmierzwione i pełne słomy i przegniłego papieru, a jej nagie, kiedyś kształtne piersi, ociekały teraz śmierdzącą żółtą mazią.
Na ten widok, niedawni jej kawalerowie zatykali nosy i z obrzydzeniem opuszczali miejsce kaźni.

- A Julcia jeszcze tego wieczora uciekła z Prusicka i ślad po niej zaginął – kończyła opowieść któraś z zebranych babć.
Potem w izbie nastąpiła refleksyjna cisza a na twarzach młodych kobiet i panienek widać było wyraz przestrachu a w oczach przerażenie.

A co się działo w ich umysłach?
- Nie trudno zgadnąć! Po takim szkoleniu o duchach, piekle i losie rozpustnicy, każda z nich, niezależnie od grzesznych myśli, przysięgała sobie, że jak ją jaki chłop będzie chciał pojąć za żonę, to będzie mu wierna do śmierci - jak pies!
I przysięgi dotrzymywały! – przynajmniej do czasów kiedy jeszcze mieszkałem w Prusicku.
Ale to jeszcze nie koniec historii Julci.

Kiedy już stałem się starszym podrostkiem, uczestniczyłem jako słuchacz na forum typowo męskim, które odbywało się w moim domu, w sobotnie wieczory, z okazji „postrzyżyn chłopów” których dokonywał mój ojciec – fryzjer amator – prawdziwą maszynką, którą znalazł w okopach w czasie wojny.
Tu tematyka była odmienna niż na forum pierzowym. Klienci najczęściej prowadzili bardzo poważne dysputy o bieżącej polityce, wspominali zdarzenia z ostatniej wojny lub sprzeczali się z powodu odmiennych opinii o walorach znanych im prusickich koni.
Kiedyś, przy jakiejś okazji wspomnień z ich czasów kawalerskich, usłyszałem znane mi imię rozpustnicy Juli, która w ich wspomnieniu odgrywała tylko marginalną rolę.
Skoro była taka okazja, to pozwoliłem sobie na nieśmiałe pytania w sprawie Julii!
Niestety, relacja owego wydarzenia przedstawiona przez starszych uczestników forum, była zgoła odmienna od tej z forum pierzowego.
Według tej relacji sprawa miała się następująco;

Julcia, właściwie Julia, nie była zesłana ale przysłana do Prusicka przez księżną Lubomirską, na chwilowe zastępstwo jakiegoś nieobecnego z powodu choroby, rachmistrza z Kaflarni.
To prawda, że Julia była dziewczyną wykształconą i bardzo ładną, ale nie jest prawdą, że miała ciągotki do przypadkowych amorów.
Niestety, jej uroda sprawiła, że w czasie jej pobytu w Prusicku, zakochał się w niej, bez wzajemności ze strony Julii, przystojny kawaler, który już miał narzeczoną - Marysię z Prusicka.
I tu się zaczęło!!

Ta właśnie narzeczona, zagrożona potencjalną rywalką – Julią, postanowiła sprawę załatwić konkretnie i ostatecznie.
W niedzielne południe, przyszła pod okna domu w której Julia mieszkała na stancji i zaczęła tak krzyczeć a wyzywać Julię za to, że kusi amorami jej narzeczonego, aż zbiegło się pół wsi słysząc jej krzyki nawet w odległych chałupach. .
Kiedy Julia wyszła z domu chcąc zapewnie zdać sprawę z prawdy o stawianych jej zarzutach, Marysia zdarła w gniewnej emocji z Julki bluzkę i wcale nie miała zamiaru tylko na tym poprzestać.
W tej sytuacji, Julia „dała nogę” uciekając do domu a rozjuszona Maria zaczęła rzucać za nią grudami błota - bo dzień był akurat deszczowy. Nawet kilkoma grudami udało jej się trafić w uciekającą Julię a potem już z wściekłości, rzucała błotem w okna domu w którym się Julia schroniła.

Po wysłuchaniu tej relacji, postanowiłem w przyszłości być bardzo ostrożnym w zawieraniu przelotnych i niezobowiązujących znajomości z dziewczynami z Prusicka. Bo dziewczyny z Prusicka nie tolerują żadnej rywalki i gotowe są każdymi metodami i środkami taką rywalkę skutecznie odstraszyć, pobić a może i zamordować…

Poza wymienionymi wyżej przymiotami były też dziewczyny z Prusicka nad wyraz cnotliwe. No, może nie do końca.
Bo czasami nawet „dawały” wieczorem, ale skrycie na ławeczce koło domu.
„Dawały” się potrzymać za rękę jak nikogo nie było w pobliżu.
Oczywiście, że nie były oziębłe. Kiedy trzymało się ją za kolanko, to natychmiast ich zdyscyplinowane hormony zaczęły dawać znać o sobie, co było widać na jej twarzy, która oblewała się takimi kolorami rumieńców jakby dziewczyna przed chwilą wyszła z salonu makijażu.
Może i dałoby się te hormony zbałamucić w porze wieczornej w pobliskim lasku, gdyby się tak panicznie nie bały wszędobylskich duchów i z tych powodów dalej niż za własne podwórko wyjść nie chciały.
A pobożne te hormony były! Każde chciały po śmierci trafić do nieba ze swoim mężem i tam przeżywać wieczność radości taką jaką mieli w dniu ślubu.
A jak już hormonom puszczały hamulce cnoty, to jawił się obraz doczesnej kary, znanej z epizodu np. panny Julci z Kruszyny.
Czasem, jak hormonom kawaler przypadł do gustu, przemawiały do niego ludzkim głosem;
- Najpierw ślub a potem amory!

I pomyśleć, że wszystko te problemy miały swoje źródło pochodzenia np. z forum pierzowego.
A niech by i były! - Ale dlaczego te świątobliwe babcie w swoich wspomnieniach robiły „z
igły widły”?

A może to były babcie jasnowidzące i wiedziały, że w marcu 2009 roku, media przez tydzień będą zajmować się takim oto wydarzeniem;

W Krakowie 13. letnia dziewczynka urodziła dziecko. W poprzednim roku, takich zdarzeń, w których dzieci miały dzieci, było około 10 tys. Z tych 10 tyś. dwa tysiące trafiło do rodzin zastępczych a pozostałe do domów dziecka. Podobno do tych 10 tysięcy urodzonych dzieci przez dzieci, trzeba dodać 15 tysięcy podobnych ciąż, które usunięto w podziemiach aborcyjnych.

To by było na tyle!
Patrzę teraz przez okno i widzę, że nadal pada śnieg z deszczem i słyszę wycie wiatru. Niestety, jest niedziela – Dzień Pański, w którym zgodnie z prusickim obyczajem, nie wolno pracować. Ale jak tu wyjść z domu w taką pluchę i świętować świętą niedzielę? – Nuuuda!
I właśnie z tych nudów napisałem ten przydługi post.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Zenon z Prusicka




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:54, 17 Mar 2009    Temat postu:

Instytucja wycugu.

Myślę, że współcześni nastolatkowi nie znają znaczenia tego słowa, które w połowie XX wieku, miało przeogromne znaczenie w życiu każdego mieszkańca Prusicka.
Cóż to takiego ten wycug?
Upraszczając jego definicję, można powiedzieć, że jest to obyczajem przestrzegane prawo i obowiązek świadczenia opieki przez dzieci nad rzecz swoich rodziców w wieku starczym jako rodzaj rekompensaty za trud ich wychowania i ewentualnie za przekazany majątek. .
Brzmi to dziwnie, ale trzeba wiedzieć, że pięćdziesiąt lat temu nikt w Prusicku nie pobierał żadnej emerytury czy renty. Ba – chyba większość nie wiedziała co takie słowo w ogóle znaczy.
Wiek rodziców którzy zdawali się na łaskę i niełaskę swoich dzieci nie miał też żadnej wyznaczonej granicy, bo obowiązek wycugu zaczynał się z chwilą przekazania gospodarstwa na rzecz spadkobierców, choroby czy kalectwa.
Pewnie ktoś z młodzieży pomyśli, że to świadczenie miało jakiś wymiar kwoty pieniędzy które spadkobiercy musieli wypłacać staruszkom raz w miesiącu?
Nic z tego! Jakość opieki nad rodzicami „z wycugu” nie była regulowana żadnymi przepisami państwowymi - była tylko normą obyczajową, którą można zawrzeć w przysłowiu; „Jak sobie pościelisz tak się wyśpisz” a dokładnie - „Jak sobie wychowaliście dzieci to i taką macie opiekę na starość”.
W samej rzeczy bywało z tym różnie. Bywało, że rodzice na stare lata byli skazani na mieszkanie w zimnej komórce i postne jedzenie, ale też bywało, że dzieci stwarzały im takie warunki materialne i tak komfortową opiekę, której pozazdrościłby im najbogatszy współczesny emeryt.
Ech – wydaje mi się, że nie dam rady oddać istoty wycugu dla nastolatków którzy może czytają ten post. Myślę, że lepiej będzie, jeżeli przyjmiemy wirtualną współczesną rzeczywistość w której sejm zlikwidował ZUS to znaczy emerytury i renty. Słowem - powrót do lat 50 ubiegłego wieku i instytucji wycugu.
Oj droga młodzieży – ale by się działo!

Po pierwsze w każdym domu byłby powrót do środka wychowawczego w postaci skórzanego paska, rózgi lub woreczka grochu. Po drugie upadłyby instytucje dyskotek, a zabawa nastolatki byłaby możliwa tylko w obecności ciotki „przyzwoitki”. Nie byłoby też możliwości skarg na szkołę w której nauczyciel zawsze miałby rację. A co najważniejsze, byłby powrót do wypróbowanej i skutecznej metody wychowawczej – wychowania przez pracę.
Byłby też koniec „marnowania” czasu przed telewizorem, labą przy komputerze a nawet „byczenia się” w okresie wakacji.
To przecież oczywiste - jeżeli rodzic chciałby mieć na stare lata dobrą opiekę to musiałby zadbać o wychowanie dziecka by wyrosło na pracowitego, wykształconego i odpowiedzialnego człowieka.
No właśnie – co by było dzisiaj gdybyśmy rzeczywiście zostały wstrzymane renty i emerytury a obowiązek utrzymania rodziców przypadł by dzieciom?

Noo… aż trudno sobie wyobrazić! W każdym razie kościoły byłyby oblepione żebrzącymi staruszkami, a dach nad głową zwykłej komórki byłby dla wielu z nich już komfortem.

W latach mojej młodości, kiedy jeszcze wycugi były w Prusicku jedyną formą zabezpieczenia starości, nie znałem przypadku, by jakiś wiekowy dziadek czy babcia, był pozbawiony opieki ze strony swoich dzieci. Było natomiast kilka przypadków w których takie osoby nie miały potomstwa. Póki - jako tako - dopisywało im zdrowie, żyły skromnie z dochodów uzyskanych ze zbieractwa (grzyby, jagody) hodując kilka kur, królików , uprawiając kilkuarowy ogród. Kiedy już zaniemogły z powodu choroby czy bardzo podeszłego wieku, miały opiekę sąsiedzką dość dobrze zorganizowaną. W każdym razie, nikt z takich osób nie trafił do przytułku i nie zmarł z braku opieki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wienia




Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: częstochowa / Prusicko

PostWysłany: Sob 12:58, 21 Mar 2009    Temat postu:

Witam wszystkich na forum.
Długo się wahałam czy wypada mi wtrącić pare słów na forum,wszak widzę same męskie wpisy.Otóż chciałabym przypomnieć sprawę organizowania wPrusicku przez młodzież przedstawien ,bo tak się mówiło na wystawianie sztuk teatralnych.
Cóż to się działo.Najpierw trzeba było skompletować scenariusz,a potem obsadę.A trzeba powiedzieć że w tamtym czasie chętnych do zagrania było dużo.Było to w pewnym sensie wyróżnienie.Później nauka ról i długie próby.Aż nadszedł czas wystawiania sztuki.Dzień wczesniej należało w remizie przygotować scenę.Dla informacji młodszych w remizie była w miejscu gdzie teraz jest garaż scena.
Znosiło się z całej wsi kapy i koce by potem wykorzystać je jako kurtyne,oraz zasłone zaplecza.
Sztuka była wystawiana w niedzele po nieszporach.Tu również chcę przypomnieć o takim nabożeństwie niedzielnym. Cała wieś zamykała domy by udać się do remizy.Ludzie się rozsiadali na ławkach,a co niektórzy na własno przyniesionych krzesłach no i zaczynało się przedstawienie.Przeważnie się wystawiało komedie,ale i z dramatu robiło sie komedie bo ludzi potrzebowali sie pośmiać.Oczywiście wstęp był płatny.Po tym zdarzeniu przez miesiąc ludzie mieli o czym opowiadać,która rola była dobrze zagrana a która mniej.Oczywiście po przedstawieniu była zabawa taneczna


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stasiex




Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Jastrzębie Zdrój / Prusicko

PostWysłany: Pon 10:04, 23 Mar 2009    Temat postu:

Mało kto z młodszych mieszkańców Prusicka pamięta , jak mieszkańcy pełnili nocną straż na terenie Prusicka . Do pełniącego straż na terenie Prusicka było zadaniem , zapewnienie podstawowego bezpieczeństwa w nocy . W początkowym okresie wartę pełnili przez jedną noc mieszkańcy pojedynczych domów , potem wspólnie z sąsiadem , następnie przekazywali obowiązek warty dalej do następnego sąsiada. Symbolem warty była laska wykonana z drewna z napisem wypalonym „WACHTA „ .taki zwyczaj pełnienia warty nocnej przetrwał do lat 60-tych , po tym samoczynnie zanikł

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stasiex




Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Jastrzębie Zdrój / Prusicko

PostWysłany: Pon 11:32, 23 Mar 2009    Temat postu:

Do wienia
Serdecznie witamy na forum , jedna pani która zdobyła się na odwagę napisania postu .
Myślę że w tematyce cnót i obyczajów panujących w miejscowości Prusicko , panie mają o wiele więcej do napisania a także w sprawach kulinarnych , takich jak stare przepisy kulinarne naszych babć . Szanowne panie nie bójcie się pisać o swojej miejscowości oraz obyczajach starodawnych czasów ,jest to promowanie miejscowości skąd pochodzą nasze korzenie. Cel napewno jest szlachetny tylko trochę odwagi .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Zenon z Prusicka




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:57, 23 Mar 2009    Temat postu:

Do Wiena



Opisując nasz teatr, nie napisałaś, chyba przez skromność, że „aktorki” budziły szczególne zainteresowanie kawalerów. Bo też ten teatr był dla wielu dziewcząt szansą do pokazania skrywanych talentów aktorskich, krasy swojej urody i temperamentu

Często wracam wspomnieniami do tych przedstawień, bo rzeczywiście, były to wydarzenia godne odnotowania w kalendarzu kulturalnym Prusicka.
Ale minęło od tych chlubnych wydarzeń pół wieku i moja pamięć i chyba nie tylko moja, zatraciła takie szczegóły jak tytuły tych przedstawień, obsady aktorskie czy też nazwiska reżyserów.
Nie wiem też, jaka organizacja wiejska stała za takimi inicjatywami. Czy to było Koło Gospodyń Wiejskich, Rada Parafialna a może jakaś indywidualność znana wówczas z imienia i nazwiska?

Jeżeli masz taką wiedzę, to proszę się z nami podzielić na forum. Przy okazji utrwalimy nazwiska osób, które zasłużyły się dla kultury Prusicka w połowie XX wieku..


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stasiex




Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Jastrzębie Zdrój / Prusicko

PostWysłany: Wto 9:44, 24 Mar 2009    Temat postu:

Mieszkańcy Prusicka zawsze byli spragnieni oświaty i kultury , czego dowodem było prowadzenie dyskusji na różne tematy z dziedziny polityki i historii dziejów Polski . Kiedy siadali na ławeczkach ,temat zawsze był gotowy , wystarczyło żeby jeden z mieszkańców podjął dany temat a dyskusja toczyła się godzinami w zależności od posiadania wolnego czasu , od zajęć polowych czy pracy zawodowej . W latach 50-tych i 60-tych przyjeżdżało kino objazdowe raz w miesiącu , seans filmowy zawsze odbywał się w remizie OSP ,mieszkańcy zawsze zapełniali salę remizy po brzegi , niosąc swoje siedzenia nie bacząc na wygody . Praktycznie temat i akcje filmu były omawiane przez kolejne dni , zarówno przez niewiasty jak i mężczyzn , nieraz aż do następnego przyjazdu kina . Takie dyskusje tworzyły wspólnoty towarzyskie , co przekładało się na pomoc między sąsiedzką a zarazem jednoczyło mieszkańców ,widoczne efekty tego były niejednokrotne w różnych sytuacjach . W dużej mierze niosło ten kaganek oświaty , grono pedagogiczne z ówczesne szkoły podstawowej a można powiedzieć co niektórzy byli pasjonatami kultury i obyczajów .

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Zenon z Prusicka




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 22:58, 24 Mar 2009    Temat postu:

Jedwabne majtki na stodole

Często widywałem go siedzącego na ławeczce przed swoją chałupą, równie starą jak on, bo pamiętającą czasy zaborów. Jego twarz zwykle rozjaśniał zagadkowy uśmiech który zdawał się być niemym komentarzem sytuacji dziejących się na drodze, a może był to uśmiech słodkich wspomnień z jego młodości?

I takiego bym zachował w mojej pamięci, gdybym nie został jego pomocnikiem przy wymianie poszycia słomianego na dachu naszej stodoły. Wówczas to dowiedziałem się od ojca, że jest on jedynym i chyba ostatnim „dekarzem słomianym” w naszej wiosce i chociaż jego sprawność fizyczna jest już ograniczona, to liczy, ze przy mojej pomocy wykonamy zadanie.

Rzeczywiście, brak sprawności fizycznej staruszka, mimo jego znajomości zawodu, sprawiła, że jedną połać dachu kryliśmy przez kilka dni. W dodatku, mistrz był gawędziarzem i bywało, że będąc w transie wspomnień, przestawał pracować i siedząc na łatach dachu jak na swojej ławeczce przed domem, snuł opowieści osnute pajęczyną wyjątkowej empatii.

Prawie zawsze, zaczynał swoje wspomnienia pytaniem, skierowanym niekoniecznie do mnie, albo takim, na które nie mogłem logicznie odpowiedzieć, mimo, że byłem uczniem w szkole średniej.
W jakiś dzień, swoje wspomnienia zaczął też pytaniem:
- A wiesz ty, ile kosztowały takie jedwabne majtki naszej księżnej z Kruszyny?
Jasne, że nie wiedziałem, więc czekałem milcząco na jego odpowiedź;
- Ano tyle, ile skórzane trzewiki na targu w Brzeżnicy! Ale jakie to były majtki! - widziałem je nie raz na sznurach koło pralni pałacowej. Były białe jak śnieg, falbaniaste i jeszcze haftowane – zakończył opis tonem w którym już nie było potępienia rozrzutności księżnej, ale jakaś nuta zachwytu estetycznego.

Wiedziałem już, że jest to wstęp do głębszej refleksji nawet nad tak prozaiczną częścią garderoby, jakim mogą być damskie majtki.

- A wiesz ty, że od kiedy kobiety zaczęły nosić majtki, to i zaczęły chorować na różne babskie choroby. A to pęcherz przeziębiały, a to jajniki albo tak naziębiły krzyże, że i moc do roboty traciły. No bo jakże nie ma chorować – ciągnął dalej dowodzenie – jak taka baba w majtkach idzie za stodołę za małą potrzebą, to musi te majtki ściągnąć do kolan, potem zadrzeć kieckę i wypiąć swój goły tyłek w czas wietrzny a mroźny!

Przyznam, że zamącił mi w głowie swoimi wywodami w sprawie babskich majtek, ale coś było na rzeczy, bo zdarzyło mi się być świadkiem przypadkowych zdarzeń, w których jakaś wiekowa babcia stawała nagle w pozycji kucznej i bez podnoszenia spódnicy zastygała w ruchu na kilka minut. Potem dawała długi krok a w opuszczonym miejscu błyszczała kałuża.

Fakt – nie pamiętam by starsze kobiety miały dolegliwości opisane przez mistrza. Żyły długo w zdrowiu i umierały sobie godnie „na starość” pod świętymi obrazami w swojej izbie.

Nauka krycia słomą nie poszła na marne. Pokryłem słomą kilka paśników dla zwierzyny leśnej, budząc moimi umiejętnościami podziw wśród kolegów myśliwych i stąd często pytali o mojego nauczyciela tej wymierającej już techniki dekarskiej.
Na takie pytania odpowiadałem niezmiennie;
- A taki stary Wojtasik z mojej rodzinnej wsi - ekspert od damskich majtek.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Zenon z Prusicka




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 21:48, 26 Mar 2009    Temat postu:

Do Stasiex

Przyznam, że uleciała mi z pamięci instytucja WACHTY o której piszesz w poście. Ale wracając do wspomnień, to dodam, że nie była to laska - jak piszesz - ale raczej pała zbójnika, wystrugana z drewna topoli lub lipy.
Pierwsza pała, którą zapamiętałem z czasów dzieciństwa, była zdobiona - chyba przez znudzonych użytkowników - przeróżnymi symbolami w postaci napisów nacinanych nożem lub wypalanych. Miała też tu i ówdzie wbite ozdobne ćwieki, papiaki i inne żelastwo łącznie z podkówką od buta.

Przedmiotem równie historycznym był „przeżmion” – podręczna domowa waga w której przeciwciężar stanowiła najczęściej historyczna kula armatnia albo czub od pocisku czołgowego. Ciekawe czy jeszcze gdzieś taki sprzęt się zachował?

Pewnie za następne kilka lat, nikt z młodzieży prusickiej, nie będzie miał pojęcia co to takiego ośnik, kiedrzynka, babka, praska itd.
To prawda, że kiedyś te przedmioty traktowane jako symbole zacofania i stąd lądowały na złomie lub spalane w piecach, ale pomału wracają do łask jako symbole rodzinne i są często eksponowane na honorowych miejscach w domowych salonach. .

Holendrzy historię swoich domów rodzinnych na wsiach traktują jak swego rodzaju świętość rodową. Z tego powodu, kiedy budują nowy dom, jedną izbę przeznaczają na rodzaj muzeum rodzinnego. Najczęściej w takiej izbie urządza się „muzeum kuchni” w której począwszy od pieca kuchennego, mebli, garnków po podłogę jest przenoszone z wielkim pietyzmem z poprzedniej starej chaty.

Takie rodzinne muzeum robi wrażenie na gościach, szczególnie z Polski. W każdym razie, dla mnie były inspiracją tylko do marzeń, że gdybym teraz budował sobie dom, nawet w mieście, to jeden pokój byłby na pewno urządzony i umeblowany sprzętem i meblami z pokoju mojego rodzinnego domu w Prusicku.
Niestety, dzisiaj rodzinnego domu już nie ma a jego wyposażenie uznane jako bezwartościowe trafiły albo do pieca albo na śmietnisko.

Ale miałbym teraz frajdę odpoczywając w takim pokoju w otoczeniu mebli które robił Tomaszewski z tarcicy pozyskanej z chojarów naszego lasu na Wielgim Smugu. Poleżałbym sobie na sienniku lnianym tkanym na babci krosnach, wypchanym słomą żytnią z Jedel i pod pierzynką z puchu z naszych gąsek podwórkowych.
Ech – wszystko wówczas miało historią, nawet chodniki i wzory malunków na ścianach pokoju w wykonaniu mojej mamy.
I też byłyby wszędobylski korniki, którym się dobrze wiodło w ekologicznym drewnie i politurach naszych mebli, sufitów i podłodze. I nam się dobrze wiodło, chociaż wówczas nie zdawano sobie z tego sprawy!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stasiex




Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Jastrzębie Zdrój / Prusicko

PostWysłany: Pią 9:29, 27 Mar 2009    Temat postu:

Po przeczytaniu postu Zenona i chwili zadumy ,postanowiłem wrócić myślami do lat dziecinnych .
Początkowo myśli kołatały się w różnych kierunkach , a to nazwy i określenia przedmiotów , jak mieszkańcy Prusicka wymawiali w tamtych czasach .Trzeba przyznać że nie jest to żadna ujma ale poszanowanie gwary w tym rejonie . Mazurzy czy Kaszubi ,Ślązacy ciągle utrzymują swoją gwarę i dialekt do tej pory, łącznie z nauką w szkole.
Ciągle tkwi mi w pamięci dzwięk młota kowalskiego , gdzie starszy kowal Broniszewski , a trzeba przyznać że spec był bardzo dobry , w tamtych czasach nie mając spawarek i innych narzędzi które w tej chwili są ,wykonywał wszystkie prace kowalskie za pomocą ognia ,kowadła i młota .
Gdy weszło się do kuzni panował tam półmrok ,w centralnym miejscu stało kowadło na dębowym pniu a obok młot 5 kg. na kowadle leżał mniejszy ok. 2 – 3 kg. który służył do lżejszych prac i dawania znaków pomocnikowi kowala gdy pracował dużym młotem , na ścinanie wisiały cęgi i szczypce kowalskie oraz różne pilniki i raszple. W głębi było palenisko i duży miech do wytwarzania dopowiedniej temperatury w palenisku , celem rozgrzania metalu. Zawód kowala w tamtych czasach był bardzo szanowanym zawodem , każdy z rolników przynajmniej 1 do2 razy w roku musiał podkuć konia żeby się nie podbił , a w okresie zimy koń się nie ślizgał na drodze dlatego hacele przy podkowach były stosowane w zależności od pory roku , trzeba dodać że podkowy kowal wykonywał z własnych materiałów.Przy wykonywaniu tej czynności , kowal musiał posiadać znajomość budowy kopyta końskiego . Rzemieślnik tej klasy musiał wykonywać wszystkie roboty związane z kowalstwem i nie tylko ; okuć (naciągnąć) koło do wozu czyli nałożyć bez dodatkowych mocowań rajfe która była zgrzewana i tak dopasowana aby w czasie jazdy nie spadła , pragnę nadmienić że nie było dodatkowych mocowań, okuć dynice czy snice i rozwore albo rycung u wozu a także umocować oś wozu a wszystko było robione ręcznie , śruby i mutry trzeba było wykonać samemu , odpowiednio zahartować . Okoliczni rolnicy przywozili pługi do wymiany lemieszy desek (odkładnica skiby)czy innych elementów , a także naprawy i okucia radeł , poklepania siekiery czy kos do lody (sieczkarnia)w tym celu stały w pojemnikach różne płyny zmieszane z olejem , krowim łajnem i czysta woda , każdy roztwór miał swoje zastosowanie do hartowania w zależności do czego narzędzie było stosowane . Do ostrzenia służył tocalnik (odpowiednik dzisiejszej szlifierki) Warto wspomnieć że u kowala znajdowała się maszyna do produkcji dachówki cementowej którą mieszkańcy Prusicka pokrywali domy i budynki gospodarcze , do dnia dzisiejszego jeszcze służą jako poszycie dachu . Należy wspomnieć o stolarzach i cieślach ,którzy zajmowali się tym fachem na Rybakach o ile sobie przypominam było 2 na Jedlach 1 i w Prusicku 2 a nie lada byli to fachowcy w swojej dziedzinie ,budowali okoliczne domy i stodoły i wykonywali poszycie ze słomy (tzw strzeche) , trzeba było wielkiej znajomości i kunsztu w tej dziedzinie . Domy były budowane z bali drewnianych na wpusty albo zaciosy przy tym cieśle używali do łączenia kołki zamiast gwoździ . Jeszcze teraz można spotkać takie budynki w rejonie Prusicka , to jest właśnie ta perełka i pozostałość po wspaniałych rzemieślnikach tamtych czasów. Jak mawiali nasi dziadkowie jak wnuki wykonywały jakąś pracę :hebluj,hebluj jak tata przyjdzie z lasu to siekierą poprawi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Stasiex dnia Pią 9:36, 27 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stasiex




Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Jastrzębie Zdrój / Prusicko

PostWysłany: Pon 10:26, 06 Kwi 2009    Temat postu:

Obyczaj święcenia pokarmów
Nasi dziadkowie mawiali : Kto nie je święconego w Wielkanoc jest złym chrześcijaninem.
Na początku świecony był baranek w całości albo w częściach . Z biegiem czasu zaczęto stosować obrzęd święcenia pokarmów w majątkach ziemskich , dworach i pałacach . Pokarmy poświęcone musiały być zjedzone w całości . Ze względu na zbyt dużą czasochłonność obrzędu która zajmowała proboszczom , postanowiono przenieść obrzęd święcenia pokarmów do kościołów , do tej pory tak się odbywa . Jak to była uciecha pójścia do kościoła ze święconką co do tej pory czynię , naprawdę czuje się klimat zbliżających Świąt . W koszyku z wikliny ozdobionym bukszpanem ,kokardą i serwetką ażurową znajdowały się jajka ( kraszanki lub pisanki ) które oznaczały symbol życia . Baranek z chorągiewką z napisem Alleluja , upieczony z ciasta lub cukru ( obecnie z czekolady , marcepana ), baranek symbolizował Zmartwychwstanie Jezusa , sól miała chronić przed zepsuciem . Chleb jako symbol Ostatniej Wieczerzy ,ciasta , wędliny , ciasta i baby wielkanocne a także ocet ,pieprz ,chrzan . Wracając z kościoła ze święconym pokarmem jak stary obyczaj nakazywał obchodzono dom trzy razy zgodnie ze wskazówkami zegara , co miało uchronić dom przed złymi mocami . Obowiązkiem każdego chrześcijanina było utrzymać post od Wielkiego Piątku do śniadania w Wielkanoc ,należało powstrzymać się od pokarmów jakościowych i ilościowych . Pamiętam jak w czasach mego dzieciństwa czekało się z upragnieniem skosztowania ciasta drożdżowego , makowca albo baby wielkanocnej , rodzice rygorystycznie przestrzegali zasady wynikającej z obowiązku każdego chrześcijanina . Śniadanie zawsze odbywało się w uroczystej atmosferze , każdy z domowników otrzymywał święcony pokarm poczym w dalszej części konsumowano inne pokarmy . Do chwili obecnej wspominam te uroczyste chwile , czego następstwem jest kontynuacja tej tradycji do dnia dzisiejszego .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Zenon z Prusicka




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:19, 20 Kwi 2009    Temat postu:

Szanowne zdrowie!

- Czy obkładanie liśćmi kapusty chorego dziecka, z podejrzeniem zapalenia płuc, ma jakieś medyczne uzasadnienie? – spytałem kiedyś lekarza specjalistę, który pochodził z kieleckiej wsi, podobnej do Prusicka.

- W Chinach, na prowincji, do dzisiaj praktykuje się ten zabieg – odpowiedział lekarz i uzasadnił lecznicze właściwości tej metody.

A moje pytanie było podyktowane ciekawością, bo pamiętałem z dzieciństwa, jak będąc w gorączce, leżałem w jakiejś wanience w liściach z kapusty. A leżałem, bo penicylina w owym czasie była znana tylko z nazwy!

Może fakt, ze pochodziliśmy prawie z jednych stron kulturowych, moje pytanie stało się powodem wspomnień z naszego dzieciństwa. Przy okazji dowiedziałem się dość dużo o medycynie ludowej naszych wsi. Medycyny zapominanej ale nadal skutecznej, choć już nie praktykowanej.

Oto niektóre ciekawostki z tej rozmowy dotyczącej ówczesnych pokarmów;

Zalewajka – kwas chlebowy dodawany do zagęszczania zupy skutecznie zapobiegał wszelkim chorobom związanym z jelitami i żołądkiem. To dzięki tej zalewajce, współczesne choroby systemu trawiennego były wówczas albo nieznane albo bardzo rzadkie.

Kapusta z fasolą – oczyszcza złogi jelitowe które są przyczyną wielu groźnych chorób przewodu pokarmowego.

Posty liturgiczne – szczególnie posty wielotygodniowe, praktykowane przez starsze pokolenie, oczyszczało nie tylko organizm z toksyn tłustych pokarmów, ale wpływał też pozytywnie na funkcje psychiczne człowieka.
Post piątkowy – jest z punktu nauk medycznych zbawienny dla zdrowia każdego człowieka. Podobno, starożytni medycy usankcjonowali jednodniowe wstrzymanie się od pokarmów mięsnych w porozumieniu z kościołem. Oczywiście, nie tyczy to tylko religii chrześcijańskiej, bo rygory postów były już znane w starożytnym judaizmie i buddyzmie.

To wybrane przykłady wpływu tradycyjnych potraw na kondycje zdrowotną naszych dziadków. Dodać do tego trzeba ustawiczną gimnastykę „kwalifikowaną” przy żniwach z kosą, kopaniu ziemniaków, ładowaniu obornika czy aerobiku przy cięciu słomy na sieczkę.
Bez wątpienia, nie były to czasy współczesnych cherlaków komputerowych chrupiących toksyczne paskudy z byle okazji. To były czasy racjonalnego odżywiania i codziennej gimnastyki, służące rozwojowi kondycji fizycznej i psychicznej prusickiego twardziela!.

Gwoli prawdzie, trzeba dodać, że były to czasy bezwzględnej selekcji naturalnej wśród noworodków i niemowlaków. Wystarczy sprawdzić to na naszym cmentarzu, gdzie ilość mogił dziecięcych z lat powojennych jest bardzo duża w stosunku do czasów nam współczesnych.
Pewnie z tego powodu mawiano wówczas, że jak dzieciak stanął już z czworaków na nogi, to będzie już żył w zdrowiu do naturalnej starczej śmierci - chyba, że w międzyczasie się utopi, krwawo zakończy bójkę na zabawie w remizie, albo przedawkuje ilość wypitej siwuchy.

Jasne, ze ktoś tam od czasu do czasu zachorował. Czy korzystał z profesjonalnej opieki medycznej?

Oczywiście, że nie! W razie zagrożenia życia, najbliższa służba medyczna była w Radomsku. Telefonu w Prusicku nie było by wezwać karetkę, a nawet gdyby był, to ówczesna karetka prędzej by się rozsypała po drodze, zanim by dojechała po wyboistych drogach,
Pozostał transport furmanką - furmanką na żelaznych obręczach.
Wydaje się, że transport chorego tym środkiem transportu byłby gwoździem do trumny od wstrząsów, jeszcze przed dojechaniem do Brzeżnicy.
Umierano więc godnie, na własnym łóżku pod świętymi obrazami, w otoczeniu rodziny.

A leki?

Ojciec mojej koleżanki z klasy umierając na gruźlicę, umierał pogodzony z losem. Czasem tylko wzdychał i mawiał, ze gdyby w domu były jakieś dolary, to może by się dało kupić streptomycynę – wówczas jedyny lek na gruźlicę.
Fakt, streptomycyna była wtedy przemycana z zachodu i sprzedawana na „czarnym rynku” za dolary. Za dolary, których posiadanie było nie tylko zabronione, ale też karane długoletnim więzieniem.
Owszem były jakieś popularne leki na zwykłe choroby, które z powodzeniem zastępowano ziołami. Zioła polecał też sławny lekarz gminny - dr Grzesiak, który zamiast recepty nakazywał stosowanie jakieś naparów i wywarów ziołowych.
Z tych powodów, w razie choroby stawiano ludową diagnozę i stosowano znane od wieków zioła i sposoby na dolegliwości chorobowe.

Pamiętam plagę strupów na kolanach i łokciach u młodzieży szkolnej w latach 50 – tych. Ktoś tam, chyba Goluska, znana zielarka, zaleciła smarowanie tych strupów sokiem z jaskółczego ziela. W rzeczy samej, po tygodniu stosowania recepty, strupy znikały. Na trudno gojące się skaleczenia przykładano liść babki zwyczajnej, natomiast dolegliwości żołądkowe leczono wywarem z piołunu.
A pamiętam te metody i sposoby, bo w razie potrzeby jeszcze dzisiaj stosuję babkę zwyczajną na skaleczenia. Także jaskółcze ziele doczekało się uznania nauki w leczeniu niektórych rodzajów grzybic i łuszczyc skóry.
A piołun?
Kiedy w dzieciństwie skarżyłem się na jakieś dolegliwości, mama proponowała mi wypicie wywaru z tego zielska. Okropnie gorzkie!
Tak wstrętne, że na samą myśl jego smaku, bóle natychmiast ustępowały. Może wywar z piołunu działał na żołądek przez samą psychikę?

To tyle wspomnień o zdrowiu i medycynie z mich dziecięcych czasów. Mam nadzieję, ze jeszcze ktoś uzupełni mój post o własne doświadczenia i historię medycyny ludowej rodem z Prusicka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Zenon z Prusicka




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 22:06, 12 Cze 2009    Temat postu: zycie seksualne w dawnym Prusicku

Życie seksualne przy lampie naftowej

Wieści o elektryfikacji naszego Prusicka w połowie lat 50. były odbierane przez młodzież bardzo entuzjastycznie, natomiast starsi mieszkańcy zachowywali pesymistyczną rezerwą.
Pamiętam opinie w tej sprawie, babci Michalinki, która zwykła mawiać;

- A cóż ta elektryka! To diabelski wynalazek - przez tę elektrykę żadna panna z wiankiem cnoty już do ślubu nie pójdzie!

- Głupie gadanie – myślałem. Chociaż - kto to wie - w końcu Michalinka miała instynkt wróżebnego krakania a nawet dar odczyniania czarów!

Kiedy już zabłysły pierwsze żarówki w naszych domach a lampy naftowe poszły do lamusa, nic nie zapowiadało upadku obyczajów. Ale do czasu!

Ale póki o tym, trzeba wspomnieć o cechach ówczesnej panny, która potencjalnie mogła być obiektem pożądania prusickiego kawalera.
No, nie! – pożądanie seksualne było na końcu. Owszem, dobrze by było, żeby kandydatka miała zgrabne nóżki, pod warunkiem, że te nóżki będą sprawnie ubijać kapustę w beczce do kiszenia, boso biegać po rżysku i po ściółce leśnej w poszukiwaniu grzybów czy jagód na handel jarmarczny w Częstochowie. I te same nóżki, muszą mieć siłę dźwigać kosze, snopki w polu, przy młocarni - nie wspominając o sprawności baletowej w czasie hucznych wiejskich wesel lub zabaw w remizie.
Dopiero nóżki z takim charakterem nabierały cech pożądania, niezależnie od ich kształtu.

A rączki?
Jakie tam rączki! Taka nazwa wręcz urągała i była dwuznaczna w ocenie.

Nasze dziewczyny miały „rynce” co znaczyło, że jest to część ciała chwytna, harmonicznie zgrana z sobą, posiadająca jakieś specjalne sektory czuciowe i myślowe poza strukturą mózgu.
Jak te rynce były uniwersalne! Potrafiły sprawnie doić krowę, zbierać jagody, prząść, tkać, plewić, sprawnie kroić makaron, robić na drutach i bez rękawic – rwać pokrzywy!
A bywało, że miały siłę drwala, ładowacza obornika czy też napędzały mechanizm sieczkarni.
Była też w nich finezja kobiecej delikatności i zmysłowości. Potrafiły cierpliwie wyszywać makatki, bielić w ozdoby ściany chaty, malować kraszanki, tworzyć kompozycje kwitowe w przydomowych ogródkach, piec chleb, robić smakowite zaprawy wekowe i w przypływie czułości, w wolnym czasie, pogłaskać dziecko po główce.

Miały też tamte dziewczyny wrodzoną gibkość ciała bez uprawiania aerobików.

Talię osy, kształtne biodra i żwawość ruchu ćwiczyły przy ręcznym praniu (balia i tarka), sprzątaniu i szorowaniu (brak odkurzaczy i dobrych proszków) ładowaniu i rozrzucaniu obornika, suszeniu siana, zbieraniu w lalki zboża w czasie żniw, noszeniu wody ze studni itp.
I ćwiczyły też anielską cierpliwość przy darciu pierza, przędzeniu, prasowaniu żelazkiem na węgiel, pieleniu itp.
Taaak - taka dziewczyna o cechach jak wyżej, uchodziła za wartą pożądania w Prusicku w czasach „bez elektryki”.

A uroda?
Uroda klasyczna miała znaczenie drugorzędne. My, młodzi kawalerowie, szkoleni przez dziadków praktyków i bacznie obserwujący rzeczywistość, wiedzieliśmy, że urodziwa żona to tylko kłopot. Ciągle trzeba ją pilnować przed rywalami, znosić jej kaprysy i grymasy a bywało, że trzeba było wyrzucać pieniądze na jej zachcianki kosmetyczne czy fatałaszkowe. Nie ulegało wątpliwości, piękna żona to zbytek, dobra dla miejskich kawalerów.

No właśnie! – A co z seksem w tamtych czasach?

Może najpierw na to zagadnienie spójrzmy z punktu widzenia potrzeb biologicznych.
- Ponieważ należymy do gatunku małpopodobnych istot, to należy też przyjąć okres rui w podobnym czasie, a ten jak widomo, rozpoczyna się wiosną. Niestety, kiedyś wiosna w Prusicku, należała do pracowitej pory roku. Sam wiem po sobie, że to czas w którym w tygodniu tęskniło się do niedzieli aby odpocząć po ciężkiej fizycznej pracy przez całe sześć dni. O! - jak błogo było pospać w niedzielę do dziewiątej rano. Potem w spokoju zjeść świąteczny mięsny obiadek i po południu ruszyć „na panienki”. Ale dobry humor i nadzieje popołudnia psuła świadomość poniedziałku, wtorku, środy itd. Niestety, rozsądek nakazywał kłaść się spać wieczorem, by nabrać sił do wyzwań nowego tygodnia. I tak myślała większość stąd ewentualne amory odkładało się na czas zimowy.
A zimą?
A zimą nie było warunków, „przyrodniczych” a domowe „pielesza” były bacznie dozorowane i obserwowane przez nasze dewocyjne ciotki i babcie, które w ten czas też siedziały w domu i przy okazji, dla rozrywki, szukając tematów do plotek, strzegły ponad miarę cnót młodzieży żeńskiej.

Ale też był i inny motyw natury obyczajowej.
Otóż uważano, że panna czy kawaler którzy zerwali ze sobą „chodząc” już czas jakiś - za rodzaj kandydatów wybrakowanych.
Była to logika chłopska, ale na swój sposób racjonalna. Przecież to logiczne, bo jeżeli ktoś się z kimś zadał na poważnie a potem zmienił zdanie, to znaczy, że był lekkomyślny, nie znający charakteru partnera lub siebie samego.
Taki błąd kosztował! Uważano taką pannę za gorszą (prawdopodobnie z naruszoną cnotą lub jej brakiem) a chłopak uchodził za nieodpowiedzialnego lekkoducha.
No właśnie – filozofia była prosta - jak już się zaczęło, to należało zakończyć ślubem!
Rzeczą istotna w tym doborze partnerów, była obiektywna społeczna ocena w rankingu panienek i kawalerów.
I tak, panna na wydaniu, u której w Wielkanoc strzelano pod oknami z kalichlorku, malowano jej szyby w Wigilię albo obficie zlewano wodą w drugi dzień Wielkanocy, mogła sądzić, ze może wybierać kawalerów z górnej półki. Jeżeli jeszcze, na zabawie strażackiej, była bójka o nią miedzy kawalerami, to mogła śmiało uważać się za gwiazdę Prusicka.

Wracając do początku postu a dokładnie przywołując zdanie babki Michalinki, tyczące związku elektryki z rozpustą seksualną, to po pięćdziesięciu latach, muszę przyznać, że wykrakała najprawdziwszą prawdę.
Ale myślę, że nic straconego, gdyby tylko mieszkańcy Prusicka chcieli do tamtych obyczajów wrócić. I nic prostszego – wystarczy przecież złapać za siekiery i wyrąbać słupy elektryczne.
I staną się wówczas bezużyteczne sprawcy tej rozpusty, lenistwa i cherlactwa fizycznego dziewcząt.
A są nimi pralki, lodówki, mikrofalówki, żelazka elektryczne, odkurzacze, zmywarki, telewizory i komputery.
I znowu funkcje te przejmą dziewczyny, a przejmując nie będą miały czasu na lenistwo, płoche marzenia i eksperymenty romansowe, żywcem wzięte z telewizyjnych wzorców obyczajowych. I nabiorą wartości w oczach kawalerów, którzy przecież w warunkach lampy naftowej, bez kreatywnej, pracowitej i cnotliwej żony nie przetrwają!.

Od siebie dodam, ze nie podobają mi się współczesne dziewczyny. Brzydkie są i gdyby nie kosztowne szatki i makijaże, to byłyby na dolnej półce dawnych dziewcząt z Prusicka. Bo nasze dziewczyny były rumiane zdrowiem, zgrabną figurą poprawiały wygląd najskromniejszych ubiorów a sprytem i zaradnością dorównywały Robinsonowi na bezludnej wyspie.

Szczerze mówiąc, to widząc na plaży współczesne dziewczyny, zamiast pozytywnego zachwytu jak dawniej bywało, dziwę się, ze w takim wieku już mają wiszące pośladki i piersi oraz wydęte brzuchy jak u głodujących murzynków. Ruchy mają jakieś flegmatyczne, matowe oczy i zgarbione plecy. Brr – wstręt bierze jak idzie i fajczy a czasami zionie piwskiem taka plażowa „piękność” Wówczas wracam do wspomnień mojej młodości i mruczę pod nosem – „Kiedyś to były dziewczyny w tym Prusicku”.
Oddając prawdę, dodam, że były też piękne w Wólce Prusickiej, Kużnicy, Zakrzowie, no i trochę brzydsze w Brzeżnicy. Fakt - Brzeżnica miała wcześniej od Prusicka elektrykę!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Zenon z Prusicka




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:38, 16 Maj 2010    Temat postu:

Pamiątki po przodkach rodziny.

- Dlaczego te nowoczesne wille mają drzwi wejściowe z poprzedniej epoki; ciężkie, z klepki dębowej z potężnymi zawiasami i klamkami? – zadawałem sobie pytanie w czasie zwiedzania francuskiej wioski jeszcze w latach 80. minionego wieku.
To pytanie zadałem przy kolacji, goszczącemu mnie, mieszkańcowi owej wioski. W odpowiedzi usłyszałem obszerny wykład historyczny, w którym bohaterem stała się klamka w drzwiach wejściowych.

Otóż klamka, według opinii mieszkańców wioski, stanowi rodzaj dłoni rodzinnego domu, z którą każdy się wita wchodząc i wychodząc. Witał się z nią dziad, pradziad, przodek rodziny mniej lub bardziej znany w wiosce. Witając się, zostawiali na klamce coś z własnej osobowości, przy okazji szlifując jej powierzchnie własną dłonią. Słowem - witając się z klamką, to tak jakby witać się z historycznymi przodkami rodu.
A to, ze klamka wraz z szyldem była najczęściej pokaźnych rozmiarów, wykonana przed wiekami na zamówienie u miejscowego kowala i nie pasującą już do współczesnych drzwi, to do takiej klamki wykonuje się rekonstrukcję oryginalnych drzwi z tamtej epoki.

- Fanaberie ludzi bogatych – pomyślałem wówczas. Ale na drugi dzień spacerując po wiosce, zaczął mi się podobać ten obyczaj i już przestał mnie razić kontrast staroświeckich drzwi z nowoczesną architekturą.

Pewnie pod wpływem szacunku do klamki mieszkańców tej francuskiej wioski, skojarzyłem sobie moje Prusicko i zacząłem poszukiwać w pamięci podobnych zachowań wyrażających pamięć o przodkach. Niestety – nie znalazłem. Nie znalazłem szacunku do jakiś klamek, ale nawet do ustnych przekazów historycznych ponad czas życia dziadków.

Spędzając najbliższy urlop w Prusicku, zacząłem jednak poszukiwać materialnych śladów po przodkach z końca XIX wieku. Nagabując mamę o pomoc w tym zadaniu, udało się ustalić, ze w obecnym domu rodzinnym zbudowanym 1937 roku, z poprzedniej XIX wiecznej chałupy jest tylko drabina na strych, drzwiczki do sabatnika i niewielki obrazek Matki Bożej Częstochowskiej.

Wyżej opisane zdarzenia, nie byłoby warte wpisu na forum, gdyby nie podobny epizod związany też z kulturą materialną domu rodzinnego, a który wydarzył się w 2001 roku w czasie mojego okazjonalnego pobytu w bawarskiej wiosce.
Otóż właściciel niemieckiej firmy z którą załatwialiśmy interesy, zaproponował nam spędzenie weekendu w jego wiejskim domku.
Zaproszenie przyjęliśmy. Na miejscu okazało się, ze jest to nowy dom ale zbudowany w stylu z początków lat XX wieku.
Nic dziwnego – Niemcy to lubią. Ale najciekawszy było wnętrze tego domu.

W ogromnym salonie, umeblowanym w nowoczesne kanapy, sofy, fotele i ławy, wyróżniał się jeden z jego narożników w którym stały żarna! Żarna - które nosiły ślady długiego użytkowania w odległej przeszłości. Były jakoś tak żywe swoją historią na tle białych ścian salonu, że pozostałe drogocenne meble przestawały być interesujące.
Kiedy przyglądałem się żarnom z bliska, zauważyłem na nich mosiężną tabliczkę na której był wygrawerowany rok nabycia i imię użytkownika.

Ponieważ żarna wzbudziły duże zainteresowanie, właściciel domu pokazał nam jeszcze w łazience sprzęt do golenia jego pradziadka, umieszczony na ścianie w gablotce z pleksi, na której również była tabliczka z informacją o właścicielu i lata użytkowania.
Okazało się – już w luźnej rozmowie z gospodarzem - że taki mały kącik muzeum rodziny znajduje się w większości domów tej i innych pobliskich wioskach.
A obyczaj jest zwyczajny. Po prostu, młode pokolenie zajmujące siedzibę rodu, eksponuje jakiś istotny sprzęt gospodarczy czy narzędzia po swoich rodzicach.

Ten epizod, już w powrotnej drodze, dręczył mnie różnymi pomysłami, które już, niestety, nie mogłem zrealizować.
Ale wyobrażałem sobie, ze w moim obecnym domu, w salonie, stoi sobie w kącie kiedrzynka mamy a na niej umocowana skromna tabliczka mosiężna, na której byłyby wygrawerowane krótkie informacje historyczne.
Albo przeźmion, fajnie wyeksponowany na głównej ścianie, albo dziadka ośnik, albo wałek z ostrzami z naszej rodzinnej lody.
O kurde! – to by były dopiero gadżet wzbudzający zainteresowanie gości, wywołujące ciepłe refleksje rodzinie i świadectwo, że moje korzenie rodzinne są szczególne – bo chłopskie.
Niestety, wszystkie te pamiątki, potraktowane jeszcze tak niedawno jako rupiecie, zostały spalone, złomowane lub, gdzieś tam, porzucone dla strawy naturze.
Pozostały tylko ulotnym moim wspomnieniem, Moim – ale już nie wspomnieniem moich dzieci i wnuków…

Prześladuje mnie myśl, ze może te ścisłe więzi rodzinne we Francji są za sprawą klamek, w Niemczech - sprzętu domowego, w Holandii – naczyń kuchennych, w Hiszpanii krzeseł, na których siadywali przodkowie rodziny.
A w Polsce? A w Prusicku?

Post jest długi, ale uznałem, ze warto poświecić trochę czasu, by przekonać moich ziomków, do kultu pamięci przodków, przez szacunek do pamiątek materialnych z ich życia.
Może pochylimy się z szacunkiem nad tzw. „rupieciami” z czasów naszego dzieciństwa i dzieciństwa naszych rodziców i może dziadków. Jeżeli tak, to wówczas nawet zwyczajny, nieużywany już przeźmion, kiedrzynka czy praska do sera stanie się rodzajem relikwii rodzinnej, która spowoduje, ze całe pokolenia, niezależnie gdzie ich rzuci los, będą traktowały taki dom, jako gniazdo rodzinne.
Może też warto powrócić do tradycji rodzinnych sztambuchów, czyli kronik rodzinnych, w których dawnym obyczajem, w dzień wigilijny wpisywano ważne wydarzenia rodzinne w mijającym roku. Kronikę sztambucha przekazywano, po śmierci seniora rodu, najstarszemu jego potomkowi.(tak jak to jest jeszcze na niektórych kaszubskich wioskach)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Zenon z Prusicka




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:37, 20 Kwi 2013    Temat postu:

KARYGODNE FAKTY HISTORYCZNE SKRYTE POD KOLOROWĄ POLICHROMIĄ.

W naszym, pobliskim Radomsku, w dniu 11 lutego miało miejsce zdarzenie godne najwyższego potępienia moralnego i surowej kary dla sprawców uprawiania i sankcjonowania pedofilii, bo skutkiem tego przestępstwa, dwunastoletnią dziewczynkę zmuszono do małżeństwa ze starym prykiem, brzydkim innowiercą i to za przyzwoleniem władz kościelnych i państwowych.

Zgodnie z kodeksem karnym, stręczycielstwo jest przestępstwem zagrożone karą do 5 lat więzienia a pedofilowi grozi kara 15 lat bezwarunkowej odsiadki. W takim też przypadku, pokrzywdzoną dziewczynkę należy odebrać rodzinie, poddać obowiązkowej psychoterapii i umieścić w domu dziecka lub w rodzinie zastępczej.
Wypada też zgłosić do Watykanu podejrzany precedens nawrócenia pedofila analfabetę, na wiarę katolicką w ciągu trzech dni katechizacji, (może to był cud?)co dawało mu prawo zawrzeć sakramentalny związek małżeński w majestacie Kościoła z niewinnym dzieckiem.

O kurcze! - zapomniałem dodać, ze było to w roku 1386 roku a owym pedofilem był Władek Jagiełło, natomiast zdeprawowaną, była dwunastoletnia dziewczynka imieniem Jadzia- córka króla węgierskiego. I o zgrozo! - stręczycielami byli znani polscy celebryci jako ludzie „szlachetnie urodzeni”!

Niestety, sprawcy tego przestępstwa nie ponieśli żadnej kary a wręcz przeciwnie - zostali uznani przez historię za narodowych bohaterów!

Acha! – Jeszcze dodam dobrą radę; nie radzę powyższej opinii wygłaszać na lekcji historii ani też w towarzystwie „prawdziwych Polaków” , bo mogą cię boleśnie zlinczować za szarganie dobrego imienia historycznej Polski.

Powyższy epizod, choć godny najwyższego potępienia, jest niczym, wobec zdarzenia w roku 1114, w którym bohaterem historycznym jest większy zbrodniarz, porównywalny do Hitlera czy Stalina, bo napadł swego czasu na bezbronnych Prusów, mordując ich bez żadnego powodu, biorąc całe osady w jasyr, by jako niewolnicy służyli władcy Polski - a zwał się on Krzywoustym. (opis mordu w Dziejach Prus, kronikarza Jana Leo)

Z drugiej strony, trzeba mu oddać cześć, za to, że naszych przodków z Prusicka, mieszkańców ówczesnych Prus, był łaskaw zostawić przy życiu, skazując ich tylko na niewolę w obcym państwie, kulturowo zdziczałym, zakłamanym, bez „cnót obyczajowych” jakim była ówczesna Polska moralność.

I właśnie po to, by tę opinie uzasadnić, pozwoliłem sobie na początku tego postu przytoczyć niepodważalny fakt sankcjonowania pedofilii, manipulacji zasad wiary katolickiej, braku cnót obyczajowych, po upływie jeszcze trzystu lat po mordzie Prusów przez Krzywoustego. Całe szczęście, że władze Jedlna, pozwoliły naszym przodkom trwać przy swojej religii i swoich cnotach obyczajowych, które tylko z pozoru miały cechy barbarzyństwa. Praktycznie, tą wolnością nasi przodkowie cieszyli się do końca XIV wieku – do czasu, aż za sprawa Hińczy z Rogowa, a pośrednio Kanoników Mstowskich zaczął się proces nawracania na chrześcijaństwo.

Ponieważ mam trochę zebranej wiedzy na temat „cnót obyczajowych Prusów” czyli zasad moralnych i prawnych jakie prawdopodobnie przestrzegano w naszym Prusicku od początku XII wieku do końca wieku XIV, stąd chciałbym je opisać, bo są i ciekawe i na pewno bardzo pouczające w zderzeniu nawet z współczesną cywilizacją.

Na pewno wielu zadaje sobie teraz pytanie; -Dlaczego tego nie robię teraz, bez tych historycznych, powyżej opisanych krytycznych ocen naszej historii?

Odpowiem szczerze; - Uważam, ze dopóty nie przestaniemy epatować się bajkami ze szkolnej historii Polski, to nadal będziemy tkwić w oparach iluzji wielkości naszego narodu. A ta iluzja nigdy nam nie służyła i nie służy ku zmianie na lepsze. No może - jak to mawiał Sienkiewicz – służy jedynie ku pocieszeniu serc. Problem jednak w tym, by poza sercem, zadbać też o sprawność prakseologiczną naszych uśpionych szarych komórek.

No – to następny post będzie już bez wstępu a tylko o „cnotach obyczajowych” naszych dalekich przodków Ziemi Prusickiej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Nieoficjalnej Strony Gminy Nowa Brzeźnica Strona Główna -> PRUSICKO Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin